Aktualności

Informacja

Strona znajduje się w archiwum.

Elbląg: Szukają zaginionych i ścigają poszukiwanych. Są przy tym bardzo skuteczni. Mówią na nich - „łowcy duchów” – rozmowa z policjantami z poszukiwań

Szukają tych, co „rozpływają się w powietrzu”, dlatego koledzy z branży mówią na nich - „łowcy duchów”. Codziennie zajmują się ludzkimi tragediami i dają nadzieję rodzinom zaginionych. Przede wszystkim są skuteczni. Wykrywają ponad 90% zaginięć, a w każdym przypadku chodzi przecież o ludzkie życie.

Na zespół do spraw poszukiwań i identyfikacji osób składa się siedmiu ludzi. Ta niewielka komórka ulokowana jest w wydziale kryminalnym elbląskiej komendy. Szukają zaginionych i dzielą ich na trzy kategorie ważności. Priorytet to oczywiście kategoria pierwsza. Są to dzieci do 15 lat, potencjalni samobójcy, a także osoby w podeszłym wieku i chore. Ścigają także przestępców, na których są wystawione listy gończe, miedzy innymi za kradzieże, rozboje, czy narkotyki.

Jak wygląda dzień pracy „poszukiwacza”?

Nadkomisarz Sebastian Bułach, specjalista wydziału kryminalnego:

Dzień zaczynamy od sprawdzenia wszystkich informacji. Zazwyczaj mamy nasze własne ustalenia zdobyte w tzw. pracy operacyjnej. Ale o tym później.
Dzień zaczyna się o 6.oo a kończy…? Właściwie nie wiem kiedy się kończy. Często pracujemy po godzinach. Mamy we krwi niezdrowy nawyk. Nawet jak jadę z żoną na zakupy i widzę poszukiwanego to go po prostu zatrzymuje. Nasza służba trwa praktycznie całą dobę. Jesteśmy pod telefonem. Pamiętam jak jednego dnia mieliśmy trzy zaginięcia i to pierwszej kategorii. Pod „fajrant” znaleźliśmy jedną osobę, która trafiła pod opiekę rodziny. Nie zdążyłem dojechać do domu a tu telefon od dyżurnego o zaginięciu kolejnej. Dobrze, że mieliśmy namiary na adres, gdzie przebywała. Znów dobry uczynek i kolejna „duszyczka” wróciła do domu. Ja też. Nie minęła godzina i znów telefon. Okazało się, że zaginęła dziewczyna. Znaleźliśmy ją następnego dnia nad ranem w Nowym Dworze Gdańskim. Dziecko było na „gigancie”.

Wasza praca to trudne sprawy rodzinne. Z jakimi przypadkami się stykacie ?

Aspirant sztabowy Leszek Polek, detektyw wydziału kryminalnego:

Na szczęście szczęśliwych zakończeń jest więcej. Jest kilka historii, które utkwiły mi w pamięci. Jedna z nich miała miejsce we wrześniu 2014 roku. To był Krasny Las pod Elblągiem. Szukaliśmy starszego, schorowanego grzybiarza, który wyszedł z domu i ślad po nim zaginął. Ściągnęliśmy psy z Gdańska, mieliśmy drony, żołnierzy z żandarmerii, straż leśną i strażaków. W sumie w działaniach wzięło udział kilkaset osób. To było szczęśliwe zakończenie. Znaleźliśmy pana na działce. Szkoda, że rodzina nam wcześniej nie powiedziała, ze w ogóle ma jakąś działkę. Najważniejsze, że był żywy.
Podobna sytuacja miała miejsce w lutym 2015 roku na Wyspie Nowakowskiej. Tam starszy pan, ze słabą pamięcią i orientacją w terenie, wyszedł z domu i zniknął jak duch. Na jego ślad trafiliśmy 15 kilometrów od domu. Znaleźliśmy na śniegu ślady gumowców, w bardzo rzadko uczęszczanym miejscu. Chłop wpadł do rowu melioracyjnego. Był cały przemoczony. Spodnie miał już zamarznięte na kamień. Nie przeżyłby kolejnej godziny.
Pamiętam też dramat kobiety, której uciekła 13-letnia wnuczka. Jak się okazało zakochana w 40-letnim „chłopaku”. Mieliśmy informacje, że wcześniej umawiali się przez Internet. Pan przyjechał ze Stargardu Szczecińskiego. Ustaliliśmy, że zameldowali się w jednym z elbląskich hoteli i dosłownie wyciągnęliśmy ich z łóżka. Dziewczynka powiedziała, że się w nim zakochała i chciała stracić dziewictwo. Trafiła pod opiekę babci, a amator nieletnich na policyjny „dołek”. Powiedziała mu, że jest dużo starsza. Kilka miesięcy później znów do niego uciekła. Wówczas spotkanie zaowocowało ciążą. W rezultacie nieletnia trafiła do ośrodka wychowawczego, a mężczyznę zamknęliśmy za pedofilię.
Na początku roku szukaliśmy starszej pani, która po operacji dostała wypis ze szpitala i pojechała autobusem do domu. Zaalarmował nas jej syn, który nie zastał matki w szpitalu. Okazało się, że pani była spod Nowego Dworu Gdańskiego. Dotarliśmy do kierowcy PKS-u, który pamiętał starszą panią opowiadająca o historii swojej choroby. Znaleźliśmy ją całą i zdrową. Zabawne było to co powiedziała nam jej rodzina. Twierdzili, że kobieta nie miała żadnych pieniędzy by wrócić. Z ciekawości zapytałem o to naszą staruszkę, która zabawnie skwitowała całą sytuację – „Panie policjancie jak ja bym im powiedziała, gdzie ja mam te pieniążki, to wie pan… Ja nie jestem głupia!”.
Innym razem był sobie żołnierz z Trójmiasta. Przyjechał do Elbląga i wynajmował pokoik w mieszkaniu „Nad Jarem”. Poznał kobietę i jakoś mu się wiodło. Pewnego dnia przyszła właścicielka po pieniądze. Na stole leżały tylko dwa listy, w których żegnał się ze wszystkimi, dziękował za pomoc itp. Po kilku godzinach na jednym z osiedli znaleźliśmy pijanego delikwenta. W siatce jeszcze miał jakieś butelki. Prawie skoczył nam do gardeł. Miał pretensje, że w ogóle śmiemy go zaczepiać. Wrócił do domu.
W naszej służbie nie brakuje też tragedii. Pewnego razu szukaliśmy starszej pani, która miała schizofrenię i wyszła z ośrodka opiekuńczego. Wpadła do niewielkiej rzeczki i niestety znaleźliśmy już tylko ciało. Innym razem badaliśmy sprawę mieszkańca Ornety, który przyjechał do Elbląga, zatrudnił się jako budowlaniec i pomieszkiwał z kolegą. Pewnego wieczoru po telefonicznej kłótni z żoną wyszedł i zaginął. Wówczas jeździliśmy nawet do Mławy, gdzie mieszkała jego znajoma. Po dwóch miesiącach jego ciało wypłynęło w okolicach przystani jachtowej w Elblągu. Zidentyfikował je kolega. To smutne ale takie przypadki się zdarzają. Facet nie dał rady.

Jakich spraw nie udało wam się jeszcze rozwiązać?

Aspirant sztabowy Andrzej Borzewski, koordynator zespołu:

Spośród 973 osób poszukiwanych w ubiegłym roku policjanci zatrzymali 774. Myślę, że to niezły wynik. Pozostałe ukrywają się, między innymi na terenie krajów Unii. Jeżeli chodzi o zaginionych to w 2015 było ich 114. Udało się odnaleźć 110 osób. Pozostałe, cztery przypadki są wyjątkowe. Pierwszy z nich to nieszczęśliwie zakochany elblążanin, który pojechał do Kenii, tam poznał kobietę i się ożenił. Sprowadził panią do Polski, załatwił wszystkie formalności, żeby mogła legalnie przebywać. I co? I go wykorzystała. Uciekła do Niemiec i tam się ukrywa u swoich pobratymców. Ma z nią kontakt mailowy ale nie odpuszcza i chce ją z powrotem.
Kolejna sprawa zaginięcia dotyczy polskiego żeglarza, który w styczniu 2015 roku u wybrzeży Szkocji uczestniczył w katastrofie cementowca. Cały czas ten elblążanin figuruje w rejestrze zaginionych.
Dwie pozostałe sprawy to ucieczki z ośrodków wychowawczych. Są to nieletni, z którymi były wcześniej już problemy.
Opisane zdarzenia to tylko ułamek spraw, które codziennie staramy się rozwiązać. Nie dla statystyk, nie dla pieniędzy, bo przecież to praca w budżetówce. Kokosów tu nie ma i nie będzie. Ale nie to jest ważne. Najistotniejsza jest satysfakcja jak odnajdziemy żywego człowieka. To, że możemy jechać do jakiejś matki i oddać jej dziecko, którego nie było dwa dni, bo miało kaprys i zwiało z domu. Ta praca odbija się trochę na naszym życiu prywatnym. Ale co zrobić. Przecież ktoś musi się tym zajmować.

 

 

(js/rj)

Powrót na górę strony